Siódme: Nie pożyczaj

Latem zeszłego roku rozmawiałem w Hiszpanii o perspektywach rozwoju elektronicznych książek i o naszej koncepcji internetowej wypożyczalni ebooków. Mój rozmówca spytał mnie wówczas, czy nie obawiam się, że pożyczanie ebooków będzie zagrożeniem dla naszego biznesu. W pierwszej chwili nie zrozumiałem – przecież istotą biblioteki jest wypożyczanie – ale szybko zacząłem się domyślać. „Masz na myśli piractwo?” – upewniłem się. „Tak – odpowiedział Hiszpan – ale my tego tak nie nie nazywamy. U nas mówi się na to: pożyczanie".
 
Ten przykład ilustruje kilka ciekawych zjawisk. Po pierwsze, wtórny obieg własności intelektualnej jest problemem nie tylko w Polsce. Po drugie, raczej nie uważamy tego za kradzież, jednak czujemy, że coś jest nie tak i na różne sposoby staramy się uspokoić nasze sumienie. Większość z nas na ogół nie ma trudności z odróżnianiem dobra od zła. Dlaczego więc w przypadku niektórych dóbr – takich jak muzyka, filmy, książki, programy – takiej pewności nie mamy?

Kradzież czy pożyczanie?

Wiele osób uważa że kopiowanie filmów czy muzyki, to nie kradzież. Ich zdaniem kradzież polega na tym, że coś się komuś zabiera. Natomiast kopiowanie utworu nie pozbawia autora możliwości dalszego dysponowania swoją własnością, zatem to nie jest kradzież. Dobitnie ilustruje to postać z filmiku „Copying is not theft”1, który można znaleźć na stronie o wiele mówiącej nazwie QuestionCopyrigth.org: „jeżeli ukradnę ci rower, musisz dalej jechać autobusem, ale jeśli go skopiuję – ty i ja będziemy mieć po jednym”. Wydaje się logiczne, tylko gdzie można skopiować sobie rower?
 
Z książkami i muzyką do niedawna było podobnie. W czasach płyt winylowych, chcąc się podzielić muzyką z przyjacielem można mu było albo pożyczyć całą płytę, albo dać – wykonanie kopii w warunkach domowych było niemożliwe. Książkę można było co najwyżej przepisać, ręcznie lub na maszynie. Jednak rozwój techniki zaczął zmieniać ten stan rzeczy. Pojawiły się magnetofony i nagle okazało się, że można mieć ciastko i je zjeść. A raczej, dać komuś piosenkę i samemu nadal się nią cieszyć. W ten sposób idea z filmiku znalazła urzeczywistnienie i wszyscy – albo prawie wszyscy – byli zadowoleni. A potem poszło jeszcze szybciej: muzyka trafiła na płyty CD w znacznie lepszej, bo cyfrowej jakości co ułatwiło kopiowanie a rozwój internetu umożliwił dzielenie się utworami na niespotykaną dotąd skalę. I wtedy zaczęły się schody.
 
Książka, film, czy album muzyczny to nie to samo, co rower albo inny przedmiot codziennego użytku. Różnicę tworzy wartość intelektualna utworu zapisanego na nośniku, jakim może być płyta, czy zadrukowany papier. Czasem nośnik może nie być obecny – jego rolę spełnia wówczas plik komputerowy z zapisem dzieła. Nie zawsze łatwo to sobie wyobrazić i nic dziwnego, że nasza intuicja czasami zawodzi. Jeżeli kupię rower, mogę na nim jeździć, albo pożyczyć go przyjacielowi, mógłbym też wykonać drugi taki sam i jeden podarować a drugi zostawić sobie. Z tym, że wykonanie kopii roweru jest na tyle trudne, że nikt tego nie robi i raczej nikt się nie zastanawia nad etyczną stroną takiego postępowania.  Inaczej jest w przypadku utworów: muzyki, programów komputerowych a od niedawna także książek – łatwość kopiowania sprawia, że coraz częściej stawiamy sobie pytanie: co jest dozwolone, a co nie. Jeżeli kupię płytę – czy mogę zrobić kopię i dać ją przyjacielowi? Czy kupioną książkę wolno mi zeskanować i wysłać mailem koledze z pracy? A ebooka? Czy biblioteka publiczna może wypożyczać ebooki, tak jak wypożycza książki drukowane?

Co wolno a czego nie

Te i inne sprawy reguluje prawo autorskie. W Polsce obowiązuje ustawa, uchwalona w 1994 roku i znowelizowana w roku 2006. W ramach dozwolonego użytku osobistego zezwala ona na „korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego” a także na  „zwielokrotnianie utworów” mające na celu umożliwienie „zgodnego z prawem korzystania z utworu”. Zwróćmy uwagę na słowo „egzemplarz” – oznacza ono przedmiot, coś materialnego, co można na przykład wziąć do ręki. W konsekwencji znaczy to, że wolno nam zrobić kopię płyty – na przykład audiobooka – dla krewnych lub znajomych. Wolno też studentowi zrobić ksero podręcznika dla kolegi a nawet dla wszystkich kolegów z grupy – o ile ich zna. Dozwolony użytek nie obejmuje natomiast wysłania emailem zeskanowanej książki – plik nie jest egzemplarzem. Nie wiadomo też, co wolno zrobić z ebookiem kupionym w postaci pliku, bo wspomniana ustawa w ogóle nie przewiduje tej formy dystrybucji utworu literackiego. Ustawodawca przewidział przypadki szczególne: programów komputerowych, baz danych oraz utworów audiowizualnych (czyli po polsku: filmów), ale o ebookach nikt 5 lat temu nie pomyślał.
 
Wiadomo za to, czego nie można: nie wolno bez zgody twórcy rozpowszechniać utworów, a zatem na każde umieszczenie ebooka w internecie konieczna jest zgoda autora albo wydawcy. Na pewno nie mają jej osoby udostępniające na różnych portalach zeskanowane książki, piosenki czy nawet filmy. Jak duża jest skala zjawiska można się przekonać wpisując do wyszukiwarki Google frazę: „tytuł-utworu site:chomikuj.pl”, oczywiście w miejsce „tytuł-utworu” wpisujemy tytuł książki, filmu, czy piosenki. W tym największym polskim serwisie służącym udostępnianiu plików można znaleźć prawie każdy popularny tytuł: książki, filmu czy muzyki. Rok temu, podczas premiery polskiego wydania książki Dana Browna Zaginiony Symbol, nielegalną kopię książki pobrano z jednego konta 6 tysięcy razy.
 
W serwisie ewidentnie łamane jest prawo, ale jego administratorzy umywają ręce, tłumacząc, że dają użytkownikom do ręki jedynie narzędzie i nie mają wpływu na to, jak jest wykorzystywane. Można polemizować z tym stanowiskiem – w końcu nielegalne kopie znajdują się na ich serwerach – jednak o tym, kto ma rację, musiałby rozstrzygnąć sąd. Pewne jest za to, że właściciele serwisu doskonale wiedzą, że w ich portalu łamane jest prawo i niewiele robią, aby temu zapobiec. Przeciwnie – serwis wręcz zachęca do umieszczania plików w sieci i dzieleniu się nimi z innymi. Jak widać, właściciele serwisu wyznają zasadę „pecunia non olet”; ciekawe, czy gryzie ich sumienie?
 
A co z użytkownikami? Myślę, że część z nich nie jest świadoma, że robią źle. Ludzie przecież od zawsze pożyczali sobie książki. Etyka chrześcijańska zachęca do dzielenia się z innymi – więc to robią. Umożliwiając bliźniemu przeczytanie książki, lub obejrzenie filmu – spełniają dobry uczynek. Dodatkowo jeżeli plik został wcześniej pobrany od innego użytkownika, uczucie to wzmacnia znana z socjologii zasada wzajemności: ktoś pomógł mi, więc teraz ja pomagam innym. A co z interesem twórcy i właścicieli praw autorskich? Na usprawiedliwienie przytaczane są różne argumenty. Jeden już znamy: kopiowanie to nie kradzież – nielegalne rozpowszechnianie nie powoduje straty twórcy a jedynie pozbawia go zarobku. Można też często usłyszeć, że twórca dostaje jedynie drobną część z pieniędzy ze sprzedaży utworu, a większość zabierają koncerny wydawców i dystrybutorów. No coż, także w Biblii bogacze nigdy nie cieszyli się sympatią. 
 
Wśród udostępniających nie swoje treści spotkamy też takich, którzy czują, że nie są do końca w porządku. W dodatkowym opisie informują, że „umieszczone pliki są udostępniane jedynie w celach testowych i należy je usunąć w ciągu 24 godzin”. Nie wiem, dlaczego akurat 24 godziny a nie na przykład 48, ale wygląda to jak przymrużenie oka popularne kiedyś w reklamach piwa: „ja wiem i ty wiesz, że nie usuniesz ich ze swojego dysku, ale ja w każdym razie mam czyste ręce”. Niestety, na każde udostępnianie trzeba mieć zgodę, więc niezależnie od tego, co się napisze, działanie takie jest niezgodne z prawem.
 
Pozostaje sprawa pobierania nielegalnych treści – tu nasze prawo jest łagodne – z wyjątkiem oprogramowania, samo posiadanie  takich utworów nie jest karalne. Tak więc pobierając z sieci nielegalną kopię ebooka nie łamie się prawa, jednak nadal pozostaje pytanie o etyczną stronę takiego działania. Argumenty już znamy – czy je przyjąć, czy odrzucić, każdy musi sobie odpowiedzieć sam. 
 
Czas na puentę. Nasza intuicja i doświadczenia z dnia codziennego w przypadku utworów  chronionych prawem autorskim prowadzą na manowce. Zwykłemu człowiekowi trudno rozeznać się w zawiłościach przepisów prawnych, a dostępne w sieci interpretacje dodatkowo zaciemniają ten obraz. W dodatku rzeczywistość jest zmienna a prawo nie nadąża za rozwojem technologii. Dlatego pewne działania mogą być zgodne z prawem a jednocześnie etycznie złe. Ciekawe, że ci, którzy łamią prawo zdają się mieć czyste sumienie. A może je tylko skutecznie zagłuszyli?
 
(pad)