Nie wszystek umrę

Pamięci Steve’a Jobsa

Miał 56 lat, kiedy nas opuścił po długiej walce z ciężką chorobą. Choć nie ukończył żadnych studiów, stworzył największą firmę na świecie. Obdarzony ogromną charyzmą wizjoner – wyznaczył kierunek, w jakim podążają setki milionów klientów na całym świecie  i zmienił sposób w jaki korzystamy z komputerów i telefonów. Miał miliony wiernych fanów, niemal wyznawców i równie wielu zagorzałych przeciwników. Trudno powiedzieć, czy naprawdę wiedział lepiej, czego oczekują klienci, czy tylko potrafił wmówić ludziom nowe potrzeby. Jedno jest pewne: miliony ludzi korzystający z komputerów, telefonów, tabletów oddają dziś hołd geniuszowi wielkiego umysłu.
 
Moje pierwsze zetknięcie ze Steve’m Jobsem – a raczej z produktami jego firmy, bo samego Jobsa nigdy nie poznałem – nastąpiło, kiedy byłem na studiach, około roku 1986. Było to w dwa lata po słynnej premierze Macintosha, pierwszego komputera z graficznym interfejsem i pierwszego komputera reklamowanego w najdroższym czasie antenowym – w przerwie meczu finałów ligi futbolu amerykańskiego, Super Bowl. W ciągu następnych dni tysiące ludzi ruszyło do sklepów po komputer zupełnie inny od tych, które znali dotychczas. Przez pierwsze 3 miesiące sprzedano 70 tysięcy sztuk Macintoshy a o firmie Apple i ich założycielach zrobiło się głośno na całym świecie. Jak się później okazało, podobny scenariusz miał się powtórzyć w przyszłości jeszcze kilkakrotnie, a za każdym razem liczba nabywców była coraz większa. Ale wtedy tego wszystkiego jeszcze nie wiedziałem.
 
W Polsce w tym czasie doświadczaliśmy trudności z codziennym zaopatrzeniem w podstawowe artykuły. Komputery, przeważnie zabawkowe ZX Spectrum, Atari i Commodore, były w posiadaniu nielicznej garstki szczęśliwców i w sferze marzeń pozostałej większości. Na moim wydziale na Politechnice było tylko kilka komputerów IBM PC, a ja na kupno swojego pierwszego Atari przez pół roku ciułałem na korepetycjach. Nowy Macintosh, w cenie 2,5 tysiąca dolarów wydawał się całkowicie poza naszym zasięgiem. O Apple, makintoszach, Jobsie i Wozniaku czytaliśmy w prasie mniej więcej w taki sam sposób, jak dziś czytamy o podróżach na Marsa. Wiedzieliśmy, że dwaj młodzi chłopcy założyli w garażu firmę komputerową, która odniosła spektakularny sukces i że jeden z nich (Wozniak) ma polskie korzenie. Przez polskie pochodzenie Woznak wydawał nam się bliższy. Ale to nie on miał podbić serca milionów.
 
Podczas jednego z lektoratów języka angielskiego rozmawialiśmy o komputerach i jeden z kolegów powiedział, że ma makintosza. Pamiętam, że spojrzeliśmy wtedy na niego z podziwem a jednocześnie ze zdumieniem: jak można było wydać tyle pieniędzy na coś, co jest niezgodne z innymi komputerami. Skąd brać programy, jak wymieniać się dokumentami z innymi? Musiało to jednak być wydarzenie, skoro pamiętam o tym dziś. Był to dla mnie pierwszy, prawie namacalny, przejaw tego, że komputery firmy Apple są w zasięgu możliwości zwykłego człowieka.
 
Drugi kontakt miał miejsce w połowie lat dziewięćdziesiątych. Pracowałem wtedy w firmie informatycznej i z komputerami miałem do czynienia na co dzień. Wystawialiśmy się też na targach i właśnie tam, na stoisku obok zobaczyłem komputer Next. Zrobił na mnie duże wrażenie: niewielka, zgrabna obudowa, estetyczny wygląd a przede wszystkim bardzo szybki i dopracowany graficzny okienkowy interfejs, niepodobny do niczego, co widziałem do tej pory. W porównaniu z oferowanymi przez nas serwerami UNIX, których obsługa wymagała długotrwałych szkoleń czy słabiutkimi, siermiężnymi Windowsami, ten komputer zdawał się wybiegać lata świetlne naprzód. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że firmą Next kierował wówczas Steve Jobs, który skonfliktowany z resztą kierownictwa opuścił firmę Apple. Nexta widziałem tylko jeden raz, ale co co wtedy zobaczyłem, zostało w pamięci na zawsze. Widać, jeśli dotknął tego Jobs, nie sposób przejść obojętnie.
 
Trzeci raz wydarzył się 8 lat temu – i trwa aż do dziś. Musiałem wtedy zastąpić nowym stary, wysłużony domowy komputer. Mimo informatycznego obycia, nie umiałem się rozeznać w gąszczu różnych płyt głównych, kart graficznych, dysków i procesorów – i długo nie mogłem się na nic zdecydować. Aż pewnego dnia wspomniałem o tych rozterkach swojemu koledze, który jako grafik komputerowy pracował oczywiście na makach. Ten, nie zastanawiając się długo, zapytał: „Paweł, a może kupisz maka?”. Myśl ta wydawała mi się zupełnie pozbawiona sensu, bo otoczony zewsząd Windowsami nie wyobrażałem sobie pracy na innym systemie, jednak dałem się zaciągnąć do pracowni na prezentację. W ciągu niecałej godziny dokonałem zwrotu o 180 stopni i sam zacząłem przekonywać żonę, abyśmy jednak kupili Macintosha.
 
Komputer był nam potrzebny głównie do internetu, poczty email, edycji dokumentów a także do przechowywania i obróbki cyfrowych zdjęć oraz filmów wideo. Kupując komputer z Windows, musiałbym dokupić jeszcze kilka programów – na maku wszystkie te funkcje od razu były dostępne w postaci pre-instalowanych aplikacji. Wystarczyło podłączyć aparat, wcisnąć przycisk „Import” i przystąpić do edycji. Na zakończenie można było za pomocą paru kliknięć stworzyć ładną stronę internetową i umieścić tam swoje zdjęcia. Na własne oczy mogłem się przekonać, jak wygląda Jobsa wizja użyteczności – po rozpakowaniu, komputer od razu nadaje się do pracy. W moim przypadku miał wszystko co potrzebne, a nawet więcej – co skwapliwie wykorzystałem.
 
Drugim powodem było znaczne ograniczenie opcji wyboru. To, co dla niektórych jest wadą, dla mnie – i dla milionów innych nabywców – okazało się zaletą. Paleta możliwych konfiguracji ograniczona jest do kilku modeli, co znakomicie pomaga w podjęciu decyzji. Złośliwi twierdzili, że Jobs „wiedząc lepiej”, co jest potrzebne użytkownikowi, traktuje klientów jak stado baranów – ja uważam, że w ten sposób ułatwiał im życie. 
 
Po trzecie, Macintosh był po prostu ładny. Sam komputer pięknie prezentował się na biurku i wzbudzał podziw znajomych, a wygląd okien oraz dopracowane w najmniejszym szczególe ikony programów znakomicie uprzyjemniały pracę. Skąd to się wzięło, wyjaśnił Steve Jobs podczas słynnego przemówienia wygłoszonego na zakończenie roku akademickiego w Stanford University w 2005 roku. Poszedł na studia, aby spełnić wolę swoich rodziców, jednak widząc że go to nie interesuje, zdecydował, że nie będzie kontynuować nauki. Zrezygnował z obowiązkowych zajęć i zapisał się na kurs kaligrafii. Wiedzę, którą tam zdobył, starał się wdrażać z każdym nowym produktem a dbałość o estetykę jest jednym ze znaków rozpoznawczych produktów Apple.
 
Kolega z wielkim entuzjazmem opowiadał mi jeszcze o czymś, czego wówczas kompletnie nie rozumiałem: „jest jeszcze coś, nazywa się iPod – to jest zupełna rewolucja, zobaczysz, świat oszalał na tym punkcie”. Nie rozumiałem, jak zwykły odtwarzacz mp3 może wzbudzać tyle emocji – ale to nie był zwykły odtwarzacz. To był element systemu, którego charakterystycznym rysem była łatwość wyszukiwania, pobierania i odtwarzania muzyki. Ta sama filozofia użyteczności, z którą zetknąłem się w makintoszach a która później znalazła wyraz w kolejnych produktach Apple: iPhone i iPadzie.
 
Wszystkie te produkty są ze sobą ściśle powiązane i doskonale spójne. Ta sama grafika, podobna filozofia działania. Użytkownik jednego urządzenia nie ma żadnych problemów w obsługą innego – wszystkie działają tak samo. Każde jest od razu gotowe do użycia i wystarczy tylko kilka kliknięć aby dopasować je do swoich przyzwyczajeń, synchronizując nie tylko pocztę i kalendarz, ale także hasła, notatki czy zakładki ulubionych stron internetowych. W każdym przypadku jest tylko modeli do wyboru, ale za to często wypuszczane są nowe generacje, niczym kolekcje mody na nowy sezon. I niczym w modzie, piękno wykonania jest jednym z wiodących priorytetów. Jobs sprawił, że zaczęliśmy traktować komputery jak urządzenie codziennego użytku, podobnie jak telewizor czy kuchenkę mikrofalową. 
 
Pisząc na łamach Notesu, nie sposób nie zatrzymać się nad ostatnim pomysłem Steve’a Jobsa, iPadem. Wraz z nim powstała nowa kategoria urządzeń: lekkich przenośnych tabletów, które można trzymać w ręce i czytać jak książkę. Co prawda, czytniki ebooków istniały już wcześniej i ekspansja cyfrowych książek trwała w najlepsze, ale dzięki iPadowi do e-czytania mogły przekonać się kolejne miliony. Także dzięki niemu w przyszłości rozwijać się będą multimedialne, kolorowe ebooki. 
 
Jaki był Steve Jobs? Z licznych książek i artykułów prasowych możemy dowiedzieć się że miał bardzo despotyczny charakter. Nie liczył się ze zdaniem innych, sam wiedząc najlepiej, w którym kierunku podążać. Jednocześnie miał ogromny dar przekonywania. Tak wielki, że jego wystąpienia – słynne Keynotes – oglądały na żywo i w sieci miliony fanów. Ta mieszanka sprawiła, że jako dwudziestolatek został milionerem i zdobył światową sławę. Kilka lat później został przez wspólników wyrzucony – jak sam to określił – ze swojej firmy i skazany na banicję. Powrócił do Apple dwanaście lat później, kiedy była bliska upadkowi i dźwignął firmę na same szczyty – dziś Apple uważana jest za największą firmę świata. Przybliżył ludziom technologię dodając do niej piękno i użyteczność; wyznaczał nowe kierunki, za którymi podążali naśladowcy zmieniając sposób w jaki korzystamy dziś z komputera, telefonu czy innych podobnych sprzętów. Styl życia Jobsa i jego zachowania nie odpowiadały wielu ludziom, ale patrząc na miliony użytkowników produktów Apple i kolejne miliony korzystających z tabletów i dotykowych smartfonów innych firm, trudno zaprzeczyć, że na trwałe zapisał się w historii.
 
(pad)