O tym co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra i co z tego wynika
Po drugiej stronie lustra tylko z pozoru jest tak samo. Po bliższym poznaniu wszystko okazuje się inne: poezje czyta się od tyłu, trzeba szybko biec aby stać w miejscu, figury szachowe biegają po podłodze a potrawy wstają z półmisków i odzywają się ludzkim głosem. Podobnie jest z pierwszą książką - nie-książką na iPada i z całym światem e-booków.
W 7. numerze Notesu Wydawniczego pisałem o narodzinach elektronicznej książki i o perspektywach jej rozwoju. Zachęcony przez Naczelnego postanowiłem napisać dalszy ciąg tej historii: tym razem będzie głównie o iPadzie, którego premiera w kwietniu tego roku wywołała duże zamieszanie na rynku.
Zastanawiałem się, jak nawiązać do poprzedniego tekstu. Redakcja zatytułowała go „e-book. Imperium atakuje”, więc tematyka Gwiezdnych Wojen nasuwała się sama. Jednak w takim wypadku tytuł tego artykułu musiałby brzmieć „Atak klonów” – a co, jak co, ale tego że jest klonem produktowi firmy Apple zarzucić nie można. Poza tym „Gwiezdne Wojny” to nie moja bajka. Nieoczekiwanie inspiracją okazał się tytuł jednej z pierwszych książek prezentowanych na iPadzie - „Alicja w Krainie Czarów” (Alice in Wonderland) Lewisa Carrolla. Okazuje się, że w powieści tej – a zwłaszcza w drugiej, mniej znanej części, zatytułowanej „O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra” – znaleźć można wiele odniesień do aktualnej sytuacji. W dodatku jest to jedna z moich ulubionych lektur, dlatego proszę Redakcję, aby tym razem dała tytuł związany z „Alicją”.
Za sprawą Amazona i jego czytnika Kindle rozpoczął się gwałtowny rozwój rynku elektronicznych publikacji. Możliwość czytania na ekranie, który wygląda jak zwykły papier sprawiła, że miliony ludzi sięgnęły po elektroniczne książki, a wiele firm zaczęło szukać sposobów, aby powtórzyć sukces Amazona. Nic więc dziwnego, że ubiegły rok obrodził wieloma nowymi modelami e-czytników, a prasa każdorazowo zastanawiała się, który z nich przyniesie kres dotychczasowej hegemonii Kindle. Mieliśmy więc QUE od Plastic Logic, który nigdy nie ujrzał światła dziennego, iRex DR800SW, który miał zawojować amerykański rynek, Koboreader grupy Borders, czy też Nook od Barnes&Noble, ochrzczony natychmiast mianem „Kindle killer” (napiszę o tym szerzej w następnym artykule).
Jednak najpoważniejszy atak przyszedł z najmniej spodziewanej strony: od firmy spoza branży księgarskiej i urządzenia, które nie jest czytnikiem ebooków. W każdym razie, nie tylko czytnikiem ebooków. Jest to iPad, płaskie urządzenie z wykonanym w tradycyjnej technologii LCD kolorowym, dotykowym ekranem obsługiwanym palcami, umożliwiające surfowanie po internecie, przeglądanie poczty i oglądanie filmów. A także czytanie książek. Jak każdy i-gadżet ze stajni Apple, ma swoich przeciwników i zwolenników, ale faktem jest, że sprzedaje się doskonale. Wystarczy porównać 350 tysięcy czytników Kindle sprzedanych w ciągu pierwszego roku i 700 tysięcy iPadów sprzedanych w ciągu zaledwie pierwszych 4 dni!
Równocześnie z premierą iPada firma Apple uruchomiła sklep z ebookami, iBooks Store – do którego każdy wydawca może wstawić swoje e-booki – i pokazała, jak może wyglądać czytanie ebooka. A prezentacja jest rzeczywiście imponująca: na ekranie wyświetlona jest rozłożona książka, a zmianę stron odtwarza specjalna animacja, na której widać ruch odwracanej kartki. Wszystko oczywiście świetnie zsynchronizowane z posunięciami palców na ekranie; reakcja na każde działanie czytelnika jest natychmiastowa. Kindle, ze swoim czarno-białym, powolnym ekranem, w którym każda zmiana strony trwa kilka sekund – przedstawia się siermiężnie.
Nie inaczej wyglądają na iPadzie książki: nie musi to już być linearny tekst, czytany od początku do końca. Czytelnik może przenosić się między fragmentami tekstu, rozwijać opisy, uruchamiać filmiki i animacje. Nic więc dziwnego, że taki e-book nie jest nazywany książką, ale aplikacją, programem (app). Najbardziej znanym przykładem jest „Alice in Wonderland”, czyli „Alicja w Krainie Czarów”, zawierająca 20 animowanych scen. Można tu zwiększać i pomniejszać Alicję, rozrzucić talię kart albo rzucić pieprzem w Księżną. Zupełnie jak w książce, gdzie podawanych do obiadu potraw się nie je, tylko się jest przedstawianym i można porozmawiać z kwiatem.
Zdania na temat iPada są podzielone. Entuzjaści prorokują koniec ery e-papieru i upadek Kindle. Przeciwnicy twierdzą, że animowane przewracanie kartek ładnie wygląda tylko na początku, ale przy dłuższym czytaniu rozprasza i zaczyna denerwować. Podobnie zabawa w powiększanie Alicji więcej ma wspólnego z grą komputerową niż z czytaniem. Z drugiej strony, łatwo sobie wyobrazić, jakie możliwości dają interaktywne, multimedialne aplikacje iPadowe zastosowane do podręczników szkolnych lub książek fachowych. Badania zdają się to potwierdzać: zdaniem firmy konsultingowej Forrester, zajmującej się również prognozami rynku e-booków i e-czytników, w przyszłości jest miejsce zarówno dla iPada, jak i czytników w technologii e-ink.
I tak dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra. Otóż, dowiedziała się, że oprócz świata, który dobrze zna istnieje też drugi świat: inny, rządzący się własnymi prawami. Można stąd wyciągnąć przesłanie dla siebie: wydawcy, bibliotekarze i księgarze powinni dostrzec, że oprócz świata papierowej książki, który dobrze znają, istnieje też drugi: świat ludzi czytających e-booki – i to też są czytelnicy. Zwolennicy czytania na iPadzie muszą zrozumieć, że są też ludzie czytający na innych urządzeniach, a miłośnicy Kindle – że e-booki można czytać niekoniecznie na ekranie z e-papieru.
Stawia to przed wydawcami dodatkowe wyzwanie, bo czasem trzeba przygotować różne wersje książki na różne urządzenia. Jednak tu też z pomocą przychodzi Lewis Carroll. W jednym z rozdziałów, gdy Alicja chce kupić jajko, okazuje się że dwa jajka kosztują mniej niż jedno (ale trzeba zjeść oba). Niestety,w świecie rzeczywistym nie ma tak dobrze, przygotowanie dwóch wersji ebooka będzie droższe niż przygotowanie jednej – ale przynajmniej niewiele droższe. Dlatego warto to robić od razu i porządnie.
Najważniejszą lekcję daje Czerwona Królowa. Trafiła nawet do teorii zarządzania, gdzie nosi nazwę „efekt Czerwonej Królowej” (kto nie wierzy niechaj sprawdzi w angielskiej wikipedii hasło „Red Queen effect”). Otóż w pewnym momencie Królowa zaczyna bardzo szybko biec, tak że Alicja ledwie może za nią nadążyć. Kiedy po dłuższym biegu wreszcie się zatrzymują, Alicja spostrzega, że są w tym samym miejscu, co na początku. „Trzeba bardzo szybko biec, aby zostać z miejscu”, wyjaśnia jej Królowa. „Co w takim razie trzeba zrobić, aby się gdzieś dostać?”, pyta Alicja, na co Czerwona Królowa odpowiada krótko: „trzeba biec dwa razy szybciej”.
(pad)